niedziela, 12 maja 2013

ZUS

Jak każda samozatrudniona matka, pragnąca skorzystać z prorodzinnych przywilejów hojną ręką rozdawanych przez państwo, raz na jakiś czas muszę stawić się w ZUSie. Tym razem sprawa okazała się na tyle nagląca, że musiałam udać się tamże w miłym towarzystwie Krasnalka i Pani Szyneczki (uznałam zresztą, że być może dla matki obarczonej dwojgiem drobiazgu tzw. system będzie bardziej wyrozumiały). Ponieważ zaś system pracuje do15.00 i ani sekundy dłużej, gnaliśmy przez miasto przy wtórze moich nerwowych instrukcji - Krasnalku, jak tylko podjedziemy, musisz natychmiast bez protestów wysiąść i maszerować najszybciej, jak potrafisz. Baaaardzo się śpieszymy!

Krasnal, który ostatnimi czasy odgrywa wszystkie życiowe sytuacje we własnej wersji, poinformował mnie niezwłocznie, wymachując porzuconą na tylnym siedzeniu maskotką: Mój pies też się śpieszy!

A dokąd śpieszy się Twój pies? - pytam. (Chwila zastanowienia) - do... PSIARNI - oznajmia wreszcie Krasnal. - Zabrakło mu kości. A kości przyjdą pocztą. Z Tchibo - a psecież to kawa!
I coś tam sobie jeszcze na temat tej PSIARNI z tylnego siedzenia mamrotał.

Do ZUSu wpadliśmy zdyszani o 14:50. Krasnal - ze złamaną ręką dumnie obnoszoną na błękitnym temblaku i Szyneczka - po samochodowej drzemce cała w swoich najbardziej różowych uśmiechach wzbudzili serię ochów i achów, skutkiem czego zostaliśmy niezwłocznie usadzeni w ustronnym korytarzyku i otoczeni wianuszkiem przemiłych pań, które zadeklarowały, że sprowadzą potrzebnego urzędnika. Zachęcony zainteresowaniem Krasnal rozparł się na krześle, teatralnym gestem otarł pot z czoła i dobitnie oznajmił: Ufff, no to zdązyliśmy do tej PSIARNI...

1 komentarz: