wtorek, 26 lipca 2011

Były sobie świnki trzy, świnki trzy, świnki trzy...

Do dzisiejszej kolacji zainspirował mnie pewien dialog z Krasnalem z czasów, kiedy nie wypluwał jeszcze z siebie słów z prędkością "przed-użyciem-zapoznaj-się-z-treścią-ulotki-bądź-skonsultuj-z-lekarzem-lub-farmaceutą". Rzecz działa się przy posiłku, a wymiana informacji wyglądała mnie więcej tak:

Mama (uprzejmie): Proszę, zajadaj!
Krasnal (radośnie): Ribka!
Mama (bezmyślnie): Nie, świnka.
Krasnal (z nadzieją): Peppa?

Przypomina mi to, że nieubłaganie zbliża się dzień, w którym trzeba będzie rzeczowo wyjaśnić związek między Peppą a wieprzowiną i cały system zakazu mordowania much, mrówek i innych żyjątek w obecności Krasnala niechybnie weźmie w łeb (co z kolei przywodzi na myśl epizod z tygodnia minionego, kiedy to Krasnal przywędrował do Taty radośnie informując: "Tatusiu, złapałem dla ciebie konika polnego" i dumnie zademonstrował ściśnięty w łapce prezent. Myślę, że dla konika fakt przekazania jego szczątków doczesnych w formie podarunku nie stanowił pocieszenia).

Tak czy inaczej, zrobiliśmy dziś na kolację nie jedną, nie dwie, ale całe TRZY świnki.



Tym razem bez wierszyka, bo jedyne, co przychodziło mi do głowy na kanwie zaprezentowanych wyżej rozważań, to drobna przeróbka mojej ulubionej bajki z dzieciństwa:

"Były sobie trzy świnki: tłuściutkie, różowe.
Dziś zostały z nich tylko polędwiczki wieprzowe".

Następnym razem będzie coś wegetariańskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz